Comments Box SVG iconsUsed for the like, share, comment, and reaction icons

Sprawdź aktualności!

5 dni temu

Tatry. Tym razem od słowackiej strony. Jest przepięknie. ❤️

A jak Wasza majówka? Co porabiacie?
... Zobacz więcejZobacz mniej

Tatry. Tym razem od słowackiej strony. Jest przepięknie. ❤️

A jak Wasza majówka? Co porabiacie?Image attachmentImage attachment
1 tydzień temu

Narcyz.

A właściwie narcystyczne zaburzenie osobowości (NPD) to temat owiany wieloma mitami i nieporozumieniami. W erze social mediów słowo „narcyz” często jest nadużywane – często mylimy narcyzm z egoizmem albo wysoką pewnością siebie. To duży błąd. W rzeczywistości narcystyczne zaburzenie osobowości wiąże się z wielkim cierpieniem psychicznym.

Dlatego dzisiaj obalę kilka najważniejszych moim zdaniem mitów na ten temat.

MIT 1: Narcyz to ktoś, kto kocha samego siebie.

Narcyz kocha raczej swój wyidealizowany obraz, nie siebie prawdziwego. Głęboką cechą narcyzmu jest właśnie brak prawdziwej akceptacji i miłości własnej.

MIT 2: Narcyz jest zwykle pewny siebie.

Wewnętrznie narcyzi często są niepewni i podatni na krytykę. Pewność siebie jest maską chroniącą ich przed poczuciem wstydu lub niższości. Na temat pewności siebie u narcyzów dużo więcej pisałem w mojej książce.

MIT 3: Narcyzi są szczęśliwi i spełnieni.

Narcyzi często odczuwają wewnętrzną pustkę, chroniczną zazdrość i brak satysfakcji, a ich życie emocjonalne jest niestabilne.

MIT 4: Jeśli ktoś jest wrażliwy i nieśmiały, nie może być narcyzem.

Istnieje tzw. narcyzm ukryty (wrażliwy), gdzie osoba jest introwertyczna, nadwrażliwa na krytykę, a jednocześnie oczekuje uznania i czuje się lepsza od innych.

MIT 5: Narcyzi są agresywni i dominujący.

Nie wszyscy narcyzi są bezpośrednio agresywni. Wielu z nich manipuluje subtelnie: stosuje pasywną agresję, gra ofiarę, wzbudza poczucie winy.

MIT 6: Narcyz nie potrafi kochać

Narcyzi – podobnie jak psychopaci – mogą kochać, jednak ich miłość jest często warunkowa i oparta na tym, czy zaspokajasz ich potrzeby emocjonalne i podtrzymujesz ich obraz siebie.

MIT 7: Narcyz się nie zmieni.

Zmiana jest trudna, ale możliwa — wymaga głębokiej pracy terapeutycznej, dużej motywacji wewnętrznej i świadomości problemu, co jednak u narcyzów bywa rzadkością.

MIT 8: Tylko mężczyźni są narcyzami.

Kobiety również mogą mieć narcystyczne zaburzenie osobowości. U kobiet narcyzm może się objawiać inaczej, np. większym skupieniem na wyglądzie, statusie społecznym czy rolach rodzinnych.

MIT 9: Narcyz jest łatwy do rozpoznania.

Wielu narcyzów potrafi doskonale maskować swoje cechy — mogą być czarujący, troskliwi, a nawet altruistyczni, dopóki nie przestaną czerpać z relacji korzyści.

MIT 10: Narcyz jest samowystarczalny.

Wbrew pozorom narcyzi są często bardzo zależni emocjonalnie od innych — potrzebują nieustannego potwierdzania swojej wartości przez zewnętrzny świat.

Życie z narcyzem bywa emocjonalną kolejką górską. Takie relacje często powodują spadek poczucia własnej wartości, zmęczenie, a nawet objawy depresji. Narcyz nie postrzega siebie jako osoby z problemem – raczej obwinia otoczenie za swoje niepowodzenia.

Jeśli czujesz, że ktoś w twoim życiu przejawia cechy narcystyczne i negatywnie wpływa na twoje samopoczucie, nie próbuj go zmieniać na siłę. Zadbaj o swoje granice i poszukaj wsparcia, jeśli czujesz się emocjonalnie wyczerpany/wyczerpana. Pamiętaj, że prawdziwą diagnozę może postawić tylko specjalista, ale świadomość mechanizmów działania narcyzów to pierwszy krok do zdrowszych relacji.

Dawid
... Zobacz więcejZobacz mniej

Narcyz.

A właściwie narcystyczne zaburzenie osobowości (NPD) to temat owiany wieloma mitami i nieporozumieniami. W erze social mediów słowo „narcyz” często jest nadużywane – często mylimy narcyzm z egoizmem albo wysoką pewnością siebie. To duży błąd. W rzeczywistości narcystyczne zaburzenie osobowości wiąże się z wielkim cierpieniem psychicznym.

Dlatego dzisiaj obalę kilka najważniejszych moim zdaniem mitów na ten temat.

MIT 1: Narcyz to ktoś, kto kocha samego siebie.

Narcyz kocha raczej swój wyidealizowany obraz, nie siebie prawdziwego. Głęboką cechą narcyzmu jest właśnie brak prawdziwej akceptacji i miłości własnej.

MIT 2: Narcyz jest zwykle pewny siebie.

Wewnętrznie narcyzi często są niepewni i podatni na krytykę. Pewność siebie jest maską chroniącą ich przed poczuciem wstydu lub niższości. Na temat pewności siebie u narcyzów dużo więcej pisałem w mojej książce.

MIT 3: Narcyzi są szczęśliwi i spełnieni.

Narcyzi często odczuwają wewnętrzną pustkę, chroniczną zazdrość i brak satysfakcji, a ich życie emocjonalne jest niestabilne.

MIT 4: Jeśli ktoś jest wrażliwy i nieśmiały, nie może być narcyzem.

Istnieje tzw. narcyzm ukryty (wrażliwy), gdzie osoba jest introwertyczna, nadwrażliwa na krytykę, a jednocześnie oczekuje uznania i czuje się lepsza od innych.

MIT 5: Narcyzi są agresywni i dominujący.

Nie wszyscy narcyzi są bezpośrednio agresywni. Wielu z nich manipuluje subtelnie: stosuje pasywną agresję, gra ofiarę, wzbudza poczucie winy.

MIT 6: Narcyz nie potrafi kochać

Narcyzi – podobnie jak psychopaci – mogą kochać, jednak ich miłość jest często warunkowa i oparta na tym, czy zaspokajasz ich potrzeby emocjonalne i podtrzymujesz ich obraz siebie.

MIT 7: Narcyz się nie zmieni.

Zmiana jest trudna, ale możliwa — wymaga głębokiej pracy terapeutycznej, dużej motywacji wewnętrznej i świadomości problemu, co jednak u narcyzów bywa rzadkością.

MIT 8: Tylko mężczyźni są narcyzami.

Kobiety również mogą mieć narcystyczne zaburzenie osobowości. U kobiet narcyzm może się objawiać inaczej, np. większym skupieniem na wyglądzie, statusie społecznym czy rolach rodzinnych.

MIT 9: Narcyz jest łatwy do rozpoznania.

Wielu narcyzów potrafi doskonale maskować swoje cechy — mogą być czarujący, troskliwi, a nawet altruistyczni, dopóki nie przestaną czerpać z relacji korzyści.

MIT 10: Narcyz jest samowystarczalny.

Wbrew pozorom narcyzi są często bardzo zależni emocjonalnie od innych — potrzebują nieustannego potwierdzania swojej wartości przez zewnętrzny świat.

Życie z narcyzem bywa emocjonalną kolejką górską. Takie relacje często powodują spadek poczucia własnej wartości, zmęczenie, a nawet objawy depresji. Narcyz nie postrzega siebie jako osoby z problemem – raczej obwinia otoczenie za swoje niepowodzenia.

Jeśli czujesz, że ktoś w twoim życiu przejawia cechy narcystyczne i negatywnie wpływa na twoje samopoczucie, nie próbuj go zmieniać na siłę. Zadbaj o swoje granice i poszukaj wsparcia, jeśli czujesz się emocjonalnie wyczerpany/wyczerpana. Pamiętaj, że prawdziwą diagnozę może postawić tylko specjalista, ale świadomość mechanizmów działania narcyzów to pierwszy krok do zdrowszych relacji.

Dawid
2 tyg. temu

😉 ... Zobacz więcejZobacz mniej

😉
2 tyg. temu

Życzę Wam radosnych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych! 🐥🥚🌷

Ja spędzam je najpierw wśród przyjaciół na górskim pikniku, a później z rodziną przy wielkanocnym stole. ❤️

A Ty? 🙂🐣
... Zobacz więcejZobacz mniej

Życzę Wam radosnych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych! 🐥🥚🌷

Ja spędzam je najpierw wśród przyjaciół na górskim pikniku, a później z rodziną przy wielkanocnym stole. ❤️

A Ty? 🙂🐣
3 tyg. temu

... Zobacz więcejZobacz mniej

3 tyg. temu

Nie wszystkie traumy mają postać dramatycznych wydarzeń, które można nazwać jednym zdaniem: „był wypadek”, „była wojna”, „był gwałt”. Niektóre dzieją się po cichu. Rozlewają się po latach życia w cieniu, w relacjach, które miały być bezpieczne. Zostają z nami w formie przeczucia, że „coś jest nie tak”, nawet jeśli nie potrafimy tego nazwać. To właśnie trauma relacyjna – jedna z najbardziej niezrozumianych, a jednocześnie najczęstszych form traumy psychicznej.

Zwykle zaczyna się niewinnie. Ciche milczenie rodzica, który nie reaguje, gdy dziecko płacze. Powtarzające się słowa: „nie przesadzaj”, „inni mają gorzej”, „musisz być silna”. Przemoc, która nie zostawia siniaków, ale wyżera duszę: zawstydzanie, odrzucanie, ignorowanie. Przebywanie z kimś, kto przez lata podważał Twoją wartość, odbierał głos, kontrolował każdy Twój ruch. Albo – co gorsza – robił to w białych rękawiczkach, uśmiechając się, mówiąc, że „to wszystko z miłości”.

Trauma relacyjna nie jest jednorazowym ciosem. To kropla, która drąży skałę. Dzień po dniu. Rok po roku. Aż pewnego dnia budzisz się i nie wiesz, kim jesteś. Nie umiesz powiedzieć „nie”, boisz się mówić, boisz się milczeć, boisz się czuć. A potem wchodzisz w kolejne relacje i powtarzasz ten sam taniec: uległość, lęk, mówienie sobie, że "muszę zasłużyć na bliskość".

Według klasyfikacji chorób i zaburzeń psychicznych DSM-5, trauma relacyjna nie ma swojej własnej kategorii. Nie znajdziesz tam hasła „zranienie w dzieciństwie przez emocjonalnie niedostępnego rodzica” czy „przetrwanie związku z osobą, która tobą manipulowała przez ostatnich 15 lat”. Ale objawy? Są – i to bardzo konkretne. Natrętne wspomnienia, koszmary senne, unikanie ludzi lub miejsc, które przypominają o przeszłości. Drażliwość, lęk, nadmierna czujność. Poczucie odrętwienia, chroniczna pustka, przekonanie, że „ze mną jest coś nie tak”.

Trauma relacyjna najczęściej nie wygląda spektakularnie. Osoby nią dotknięte funkcjonują. Pracują. Uśmiechają się. Opiekują się dziećmi. Ale w środku czują się jak dzieci uwięzione w dorosłym ciele – dzieci, które nigdy nie były bezpieczne.

Przykład? Dziewczyna, która w dzieciństwie słyszała, że „okazywanie emocji to słabość”. Teraz jako dorosła ma problem z bliskością – gdy ktoś okazuje jej ciepło, wycofuje się, bo jest nieufna. Albo mężczyzna, który był latami w relacji z partnerką deprecjonującą każde jego zdanie – dziś nie umie podejmować decyzji, wciąż szuka potwierdzenia, że „może”. I jeszcze osoba, która dorastała w domu, gdzie trzeba było chodzić na palcach, bo „ojciec miał zły dzień” – dziś reaguje lękiem na każdy konflikt, jakby znów miała 8 lat i czekała na wybuch, który może nadejść znikąd.

Wokół traumy relacyjnej krąży mnóstwo mitów. Że trzeba było być bitym, żeby to była trauma. Że jak „mama cię karmiła i ubierała”, to nie możesz mieć pretensji. Że rodzice „na pewno chcieli dobrze”. Ale trauma nie ocenia intencji. Ocena intencji to zadanie dorosłego. Dziecko doświadcza tylko skutków. Dla dziecka brak uwagi = „jestem nieważna”. Brak reakcji = „coś jest ze mną nie tak”. Emocjonalna pustka = „nie zasługuję na miłość”.

Ale uleczenie dziecięcych schematów jest możliwe.

Można nauczyć się ufać. Można nauczyć się mówić „nie” bez lęku. Można przestać się zadręczać po każdym spotkaniu: „czy byłam za dużo? czy byłam za mało?”. Można żyć życiem, w którym nie musisz zasługiwać na to, żeby ktoś cię nie skrzywdził. Tylko trzeba zacząć od uznania, że TO SIĘ STAŁO. I że to miało na ciebie wpływ.

Jeśli to czytasz i czujesz, że coś w Tobie drga – nie jesteś przewrażliwiona. Nie jesteś za delikatna. Nie wymyślasz. Twoja reakcja ma sens. Twoja historia ma znaczenie.

I zasługujesz na życie, w którym nie musisz się ciągle bronić. Zasługujesz na relacje, które cię nie ranią. Na bliskość, która leczy. Na spokój, który nie budzi niepokoju.

Daj sobie tylko szansę.

Dawid
... Zobacz więcejZobacz mniej

Nie wszystkie traumy mają postać dramatycznych wydarzeń, które można nazwać jednym zdaniem: „był wypadek”, „była wojna”, „był gwałt”. Niektóre dzieją się po cichu. Rozlewają się po latach życia w cieniu, w relacjach, które miały być bezpieczne. Zostają z nami w formie przeczucia, że „coś jest nie tak”, nawet jeśli nie potrafimy tego nazwać. To właśnie trauma relacyjna – jedna z najbardziej niezrozumianych, a jednocześnie najczęstszych form traumy psychicznej.

Zwykle zaczyna się niewinnie. Ciche milczenie rodzica, który nie reaguje, gdy dziecko płacze. Powtarzające się słowa: „nie przesadzaj”, „inni mają gorzej”, „musisz być silna”. Przemoc, która nie zostawia siniaków, ale wyżera duszę: zawstydzanie, odrzucanie, ignorowanie. Przebywanie z kimś, kto przez lata podważał Twoją wartość, odbierał głos, kontrolował każdy Twój ruch. Albo – co gorsza – robił to w białych rękawiczkach, uśmiechając się, mówiąc, że „to wszystko z miłości”.

Trauma relacyjna nie jest jednorazowym ciosem. To kropla, która drąży skałę. Dzień po dniu. Rok po roku. Aż pewnego dnia budzisz się i nie wiesz, kim jesteś. Nie umiesz powiedzieć „nie”, boisz się mówić, boisz się milczeć, boisz się czuć. A potem wchodzisz w kolejne relacje i powtarzasz ten sam taniec: uległość, lęk, mówienie sobie, że muszę zasłużyć na bliskość.

Według klasyfikacji chorób i zaburzeń psychicznych DSM-5, trauma relacyjna nie ma swojej własnej kategorii. Nie znajdziesz tam hasła „zranienie w dzieciństwie przez emocjonalnie niedostępnego rodzica” czy „przetrwanie związku z osobą, która tobą manipulowała przez ostatnich 15 lat”. Ale objawy? Są – i to bardzo konkretne. Natrętne wspomnienia, koszmary senne, unikanie ludzi lub miejsc, które przypominają o przeszłości. Drażliwość, lęk, nadmierna czujność. Poczucie odrętwienia, chroniczna pustka, przekonanie, że „ze mną jest coś nie tak”.

Trauma relacyjna najczęściej nie wygląda spektakularnie. Osoby nią dotknięte funkcjonują. Pracują. Uśmiechają się. Opiekują się dziećmi. Ale w środku czują się jak dzieci uwięzione w dorosłym ciele – dzieci, które nigdy nie były bezpieczne.

Przykład? Dziewczyna, która w dzieciństwie słyszała, że „okazywanie emocji to słabość”. Teraz jako dorosła ma problem z bliskością – gdy ktoś okazuje jej ciepło, wycofuje się, bo jest nieufna. Albo mężczyzna, który był latami w relacji z partnerką deprecjonującą każde jego zdanie – dziś nie umie podejmować decyzji, wciąż szuka potwierdzenia, że „może”. I jeszcze osoba, która dorastała w domu, gdzie trzeba było chodzić na palcach, bo „ojciec miał zły dzień” – dziś reaguje lękiem na każdy konflikt, jakby znów miała 8 lat i czekała na wybuch, który może nadejść znikąd.

Wokół traumy relacyjnej krąży mnóstwo mitów. Że trzeba było być bitym, żeby to była trauma. Że jak „mama cię karmiła i ubierała”, to nie możesz mieć pretensji. Że rodzice „na pewno chcieli dobrze”. Ale trauma nie ocenia intencji. Ocena intencji to zadanie dorosłego. Dziecko doświadcza tylko skutków. Dla dziecka brak uwagi = „jestem nieważna”. Brak reakcji = „coś jest ze mną nie tak”. Emocjonalna pustka = „nie zasługuję na miłość”.

Ale uleczenie dziecięcych schematów jest możliwe.

Można nauczyć się ufać. Można nauczyć się mówić „nie” bez lęku. Można przestać się zadręczać po każdym spotkaniu: „czy byłam za dużo? czy byłam za mało?”. Można żyć życiem, w którym nie musisz zasługiwać na to, żeby ktoś cię nie skrzywdził. Tylko trzeba zacząć od uznania, że TO SIĘ STAŁO. I że to miało na ciebie wpływ.

Jeśli to czytasz i czujesz, że coś w Tobie drga – nie jesteś przewrażliwiona. Nie jesteś za delikatna. Nie wymyślasz. Twoja reakcja ma sens. Twoja historia ma znaczenie.

I zasługujesz na życie, w którym nie musisz się ciągle bronić. Zasługujesz na relacje, które cię nie ranią. Na bliskość, która leczy. Na spokój, który nie budzi niepokoju.

Daj sobie tylko szansę.

Dawid
3 tyg. temu

Za każdym razem, kiedy prowadzę zajęcia, szkolenie albo wykład – niezależnie od tego, czy siedzi przede mną kilkanaście osób, czy ponad setka – towarzyszy mi jedna, bardzo prosta myśl: chcę, żeby to, co mówię, miało dla kogoś realne znaczenie.

Nie chodzi mi o to, żeby zrobić wrażenie. Nie interesuje mnie, żeby brzmieć mądrze, ani żeby ludzie robili wielkie oczy. Zależy mi na czymś bardziej zwyczajnym i jednocześnie bardziej ludzkim – żeby ktoś naprawdę coś z tego zabrał. Nie jako „fajną ciekawostkę”, tylko jako coś, co zostaje, co łączy się z jego życiem, z jego myśleniem, z tym, kim jest i dokąd idzie.

Mam poczucie, że w dzisiejszym świecie jesteśmy zalani informacjami, ale tak naprawdę brakuje nam przestrzeni do spokojnej refleksji, rozmowy i połączenia wiedzy z doświadczeniem. Dlatego kiedy uczę, nie chcę tylko przekazywać treści – chcę tworzyć taką przestrzeń, w której można coś zrozumieć głębiej. Albo nawet nie tyle zrozumieć, co poczuć, że „to ma sens”, że to się z czymś łączy.

Bardzo lubię ten moment, kiedy w grupie zapada cisza. Nie dlatego, że ktoś się wyłączył, tylko dlatego, że właśnie coś komuś zaskoczyło. Że pojawiła się nowa perspektywa, nowe skojarzenie, nowy sposób patrzenia. To są dla mnie najważniejsze momenty w nauczaniu – nie te, kiedy ktoś robi notatki jak szalony, ale te, kiedy przez chwilę milknie, bo coś się w nim poruszyło.

Uczę, bo wierzę, że wiedza ma wartość wtedy, kiedy realnie coś w człowieku zmienia. Nawet drobiazg. Nawet jedno małe przekonanie, które przestaje blokować. Jedna rzecz, którą ktoś zaczyna robić inaczej. Albo coś, co sprawia, że zaczyna sobie bardziej ufać.

I to mi wystarcza. Nie muszę widzieć natychmiastowych efektów, nie potrzebuję, żeby ktoś dziękował albo mówił, że „to było przełomowe”. Czasem po prostu wychodzę z sali z cichą nadzieją, że gdzieś tam w kimś coś się właśnie zaczęło. I że może kiedyś – w zupełnie innym kontekście – ta jedna godzina, ten jeden temat, ten jeden przykład coś zmieni.

To jest coś, co naprawdę mnie napędza i coś, czego nie chcę stracić – niezależnie od tego, jak zmienia się świat, edukacja czy oczekiwania ludzi. Bo na końcu to i tak zawsze będzie o człowieku.

Dawid
... Zobacz więcejZobacz mniej

Za każdym razem, kiedy prowadzę zajęcia, szkolenie albo wykład – niezależnie od tego, czy siedzi przede mną kilkanaście osób, czy ponad setka – towarzyszy mi jedna, bardzo prosta myśl: chcę, żeby to, co mówię, miało dla kogoś realne znaczenie.

Nie chodzi mi o to, żeby zrobić wrażenie. Nie interesuje mnie, żeby brzmieć mądrze, ani żeby ludzie robili wielkie oczy. Zależy mi na czymś bardziej zwyczajnym i jednocześnie bardziej ludzkim – żeby ktoś naprawdę coś z tego zabrał. Nie jako „fajną ciekawostkę”, tylko jako coś, co zostaje, co łączy się z jego życiem, z jego myśleniem, z tym, kim jest i dokąd idzie.

Mam poczucie, że w dzisiejszym świecie jesteśmy zalani informacjami, ale tak naprawdę brakuje nam przestrzeni do spokojnej refleksji, rozmowy i połączenia wiedzy z doświadczeniem. Dlatego kiedy uczę, nie chcę tylko przekazywać treści – chcę tworzyć taką przestrzeń, w której można coś zrozumieć głębiej. Albo nawet nie tyle zrozumieć, co poczuć, że „to ma sens”, że to się z czymś łączy.

Bardzo lubię ten moment, kiedy w grupie zapada cisza. Nie dlatego, że ktoś się wyłączył, tylko dlatego, że właśnie coś komuś zaskoczyło. Że pojawiła się nowa perspektywa, nowe skojarzenie, nowy sposób patrzenia. To są dla mnie najważniejsze momenty w nauczaniu – nie te, kiedy ktoś robi notatki jak szalony, ale te, kiedy przez chwilę milknie, bo coś się w nim poruszyło.

Uczę, bo wierzę, że wiedza ma wartość wtedy, kiedy realnie coś w człowieku zmienia. Nawet drobiazg. Nawet jedno małe przekonanie, które przestaje blokować. Jedna rzecz, którą ktoś zaczyna robić inaczej. Albo coś, co sprawia, że zaczyna sobie bardziej ufać.

I to mi wystarcza. Nie muszę widzieć natychmiastowych efektów, nie potrzebuję, żeby ktoś dziękował albo mówił, że „to było przełomowe”. Czasem po prostu wychodzę z sali z cichą nadzieją, że gdzieś tam w kimś coś się właśnie zaczęło. I że może kiedyś – w zupełnie innym kontekście – ta jedna godzina, ten jeden temat, ten jeden przykład coś zmieni.

To jest coś, co naprawdę mnie napędza i coś, czego nie chcę stracić – niezależnie od tego, jak zmienia się świat, edukacja czy oczekiwania ludzi. Bo na końcu to i tak zawsze będzie o człowieku.

Dawid
Wczytaj więcej